Po co powstają kooperatywy…
Ruch kooperatyw spożywczych zrodził się w bogatszych częściach globu z niezgody na masowy system żywnościowy, na tanie, ale niskiej jakości jedzenie . Ludzie połączeni pewną wizją świata, w którym można trochę mniej, ale serdeczniej i uczciwiej produkować, kupować i konsumować, tworzą małe, często nieformalne wspólnoty, których celem jest zakup lepszej jakości, wyprodukowanej lokalnie i z poszanowaniem praw producentów żywności oraz naturalnych kosmetyków. Do jednej z nich, trochę przypadkiem, trafiłam ponad pięć lat temu. Od tamtej pory wiele się zmieniło, ale moje zaangażowanie w kooperatywę i płynąca z tego satysfakcja trwa nieustająco.
Współtworzymy społeczność lokalną
Współtworzenie kooperatywy dużo daje. Zyskuje się poczucie zakorzenienia w społeczności lokalnej – członkiniami i członkami są najczęściej ludzie mieszkający w bliskiej okolicy. Będąc w kooperatywie uczestniczy się w pewnego rodzaju wspólnocie, która opiera się na zaufaniu, współpracy, wzajemności. Daje miłe znajomości i ważne przyjaźnie. Ma się poczucie, że warto coś robić razem, coś co ma sens w wymiarze środowiskowym, społecznym, ale i ekonomicznym. Jest miejscem, gdzie istnieje dobra energia, która nakręca do innych działań – zorganizowaliśmy wiele akcji pomocy bardziej potrzebującym, uruchomiliśmy m.in. jeden z oddziałów Jadłodzielni*. Pozwala odkrywać nowe doznania smakowe, nie zawsze porywające (żałuję, że odkryłam tempeh).
Zaangażowanie w kooperatywę podnosi świadomość tego, jak ważne jest co jemy, skąd dany produkt pochodzi, w jakich warunkach został wyprodukowany, itd. Daje możliwość wyboru. Skracając łańcuch dostaw (a więc ograniczając do minimum liczbę pośredników między producentem a konsumentem), zapewniając swoim rodzinom wysokiej jakości żywność za uczciwą cenę i oferując godziwe wynagrodzenie rolnikom oraz drobnym przetwórcom, tworzymy nieco bardziej sprawiedliwy i ekologiczny system żywnościowy. Zyskuje się podstawy wiedzy o hodowli zwierząt i uprawie roślin, pozwala zrozumieć, co to jest produkcja sezonowa.
Nowe nawyki żywieniowe
Dzięki byciu członkinią kooperatywy od pięciu lat zmieniłam nawyki żywieniowe swojej rodziny, bardzo ograniczyłam jedzenie produktów przetworzonych, nauczyłam się czytać etykiety, mniej jedzenia wyrzucam. Do pracy noszę pudełka i słoiki z posiłkami, które bazują na surowcach z „mojej” kooperatywy. Polubiłam jeszcze bardziej gotowanie, choć czasem mam tego dość, ale żal marnować jedzenia, szczególnie tego, które ma taką historię.
Realia kooperatywy, czyli jak to wszystko działa
Nie, to nie jest twór idealny. W kooperatywach ceny są nieco wyższe niż w tzw. marketach, jest jednak o wiele taniej niż na modnych dzisiaj bazarach ekologicznych. Czasem zamówienia nie docierają albo dojeżdżają spóźnione. Spieramy się niekiedy o drobiazgi, jak i o zasady – np. co to znaczy lokalnie, czy możemy zamawiać z hurtowni. itd. Jednak mam wrażenie, że z biegiem lat nauczyliśmy się rozmawiać i słuchać siebie, choć najczęściej za pośrednictwem mediów społecznościowych. Z częścią osób nic poza „cześć” mnie nie łączy, z częścią zaś czuję prawdziwą bliskość. To nie jest inicjatywa dla wszystkich – trzeba zaakceptować, że marchewka czasem może być bardziej krzywa niż się chciało, że dostawca przyjedzie spóźniony, że serek polecany przez innych okazuje się niejadalny dla Twoich dzieci, że trzeba znaleźć czas na pracę dla społeczności (w przypadku naszej kooperatywy są to 3 godziny miesięcznie), itd. Zamówienia poszczególnych dóbr trzeba robić z odpowiednim wyprzedzeniem, a więc zaplanować posiłki na tydzień do przodu, pamiętać o płatnościach i odbiorach o konkretnej godzinie, konkretnego dnia.
Jedzenie, które tu kupujemy najczęściej ma jakąś historię, jest związane z kimś konkretnym lub z wyraźnie określonym miejscem. Lista zakupów to Hania, Krzysiek, Jadzia itd. Za każdym z tych imion kryje się jakiś produkt, a to mąka, czosnek, drób. Nie wszystkie mają certyfikaty rolnictwa ekologicznego, mają za to certyfikat naszego zaufania i doświadczenia. Czasami zdarzają się też tacy dostawcy, którzy zawodzą nasza zaufanie.
Kooperatywa działa cały rok, dzięki temu sezonowość jest czymś bardzo realnym i wyznaczającym pewien rytm – kiedy pojawiają się akcje z kiełkami, znaczy się jesień ma się ku końcowi, na Gwiazdkę jest świeżo wyciskany olej lniany i genialny, ekologiczny karp. Wiosnę oznajmiają pierwsze sałaty z naszego RWS-u. Wiele członkiń i członków kooperatywy jest równocześnie uczestnikami Rolnictwa Wspieranego przez Społeczność. Lato to totalne wariactwo – RWS dostarcza coraz większe paczki, pojawiają się owoce miękkie, a kooperantki wymieniają się słoikami i przepisami na dżemy bez cukru. Jesień, jak w piosence Starszych Panów, kręci się wokół pomidorów, by zdążyć zjeść i zapakować przed zimą jak najwięcej.
Kooperatywy w Polsce
Pierwsze polskie kooperatywy zaczęły powstawać dziesięć lat temu, jednak ich korzenie sięgają drugiej połowy XIX wieku, kiedy to rodził się ruch spółdzielczy. Idee samopomocy i samokształcenia, leżące u podstaw tamtego ruchu, są nadal obecne. Nie masz jak odebrać swojego zamówienia? Na pewno ktoś to zrobi za i dla Ciebie. Szukasz stroju clowna na bal przebierańców do żłobka? Z pewnością ktoś Ci pożyczy, a jak nie to doradzi, gdzie w okolicy się znajdzie. Dosyć regularnie odbywają się wykłady dotyczące szeroko pojętego zdrowia. Najważniejsza jednak jest nauka w praktyce. Poczynając od obsługi google, excela, poprzez niezliczone kuchenne inspiracje, poznawanie nowych roślin, kończąc na tym, że uczymy się, wraz z naszymi dziećmi, jak współpracować i jak komunikować swoje potrzeby i szanować innych.
Trudno powiedzieć dokładnie, ile kooperatyw obecnie funkcjonuje w Polsce, bowiem większość z nich to nieformalne, oddolne ruchy. Szacuje się, że jest ich w całym kraju około trzydziestu, głównie w dużych miastach. Część z nich powstaje i znika w ciągu jednego sezonu, inne działają od lat – jak nasza, która funkcjonuje już ponad 8 lat. Nie jest też łatwo zdefiniować, czym są kooperatywy spożywcze i gdzie leży granica między nimi a grupą zakupową. Grupa zakupowa ma raczej zapewnić tylko dostęp do pewnych produktów, po niższej cenie, dzięki sile przetargowej większej grupy ludzi, natomiast w kooperatywie chodzi najpierw o ludzi, o jakąś wspólnotę, a dopiero na drugim miejscu jest dobre jedzenie, czy naturalne kosmetyki. Kooperatywy różnią się też między sobą, każda grupa wypracowuje nieco inny model funkcjonowania, nieco inne wartości leżą u jej podstaw.
Co ja robię tu…
Miałam już kilka kryzysów głownie związanych z poczuciem, że działanie tutaj zabiera mi za dużo czasu, że za dużo pieniędzy wydaję na jedzenie i za dużo mojej energii idzie w tak przyziemną sprawę jak zakupy spożywcze. Próbowałam wziąć urlop od kooperatywy, ale udział w kooperatywie uzależnia od atmosfery, od dobrych, nieanonimowych produktów żywnościowych, wreszcie od poczucia zaangażowania w jakąś wspólnotę i działania lokalne.
Zapraszam do zobaczenia, jak działa kooperatywa, ale równocześnie zachęcam gorąco do tworzenia własnych, małych kooperatyw – bowiem taka inicjatywa ma sens jeśli jest na tyle kameralna, że zna się wszystkich, przynajmniej z twarzy. Każdy może założyć kooperatywę wokół tego, co dla niego ważne, czego mu brakuje, na początek wystarczy kilka osób. Kooperatywa nie musi być związana z żywnością – pojawiają się próby tworzenia kooperatyw mieszkaniowych, rowerowych.
*Jadłodzielnia – punkt często w postaci szafki lub lodówki, w którym następuje nieodpłatna wymiana żywności.
*
Autorka RUTA ŚPIEWAK pracuje w Instytucie Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, zajmuje się rozwojem obszarów wiejskich w Polsce, ze szczególnym uwzględnieniem zmian społecznych na obszarach wiejskich. Aktywna działaczka Kooperatywy Grochowskiej.
Artykuł został opublikowany w wiosennym wydaniu magazynu KUKBUK
Korekta: Maria „Mania” Bnińska.